Regionalne smaki czyli ponownie Istebna

Jan Kuroń

regionalne

Po raz kolejny odwiedziłem Istebną. To magniczne i wyjątkowo smaczne miejsce. Śmiałem się do żony, że następna moja wizyta pewnie będzie związana z kolejnym członkiem rodziny Kuroniów. Pierwsza nasuwała na myśl jednego z moich braci, gotowałem bowiem kubusia (z bachorem), a tym razem były maćki w kapuśnicyplacki ziemniaczane z wyrzoskami i sałata z buraczkiem, awokado i lokalnymi serami owczymi. Niewątpliwie, za drugim razem potrawy kojarzyły mi się z Ojcem.

 

Pogoda, jak na pokaz, była niczego sobie. Słońce, co prawda, za chmurami, delikatny wiatr i zapach grillowanych serów na stoiskach, wystawionych obok sceny. Sery, do wyboru, można było próbować same lub z żurawiną. Były bardzo smaczne, a w połączeniu z widokiem, świeżym powietrzem i serdecznością autochtonów – były niesamowite! Do tego maćki w kapuśnicy, placki ziemniaczane (które także serwowane były na miejscu, smażone na blasze! rewelacja!) i wyrzoski, nieodzowne przy plackach (chyba, że ktoś jada, jak moja żona i pochłania placki ziemniaczane ze śmietaną – taka opcja też była).

Ale, ale… od początku.

Pokaz w Istebnej zaplanowany miałem już od jakiegoś czasu. Sierpień, międzynarodowy piknik rodzinny, a na nim potrawy regionalne. Nie mogłem się doczekać, planując jeszcze chwilę odpoczynku po imprezie – w końcu góry, słońce, wakacje to połączenie, które wyjątkowo mi odpowiada. Został tydzień na przygotowania, więc tylko ostatnie dogranie menu i pokaz kulinarny to już sama frajda. Pogoda była wyśmienita, aż do 2 dni przed wyjazdem. Wtedy to nadeszły burze, oberwanie chmury i załamanie pogody. Bacznie obserwowałem serwisy meteorologiczne, na których można było znaleźć absolutnie sprzeczne ze sobą prognozy na dzień pokazu w Istebnej. „Co ma być, to będzie!” w końcu pomyślałem i ruszyłem w trasę. Setki kilometrów uciekały pod kołami, a wraz z nimi uciekał deszcz i zimno. Mam już takie szczęście, że ludzi w życiu spotykam dobrych i pogoda (także ta ducha) mnie nie opuszcza. Oby tak dalej!

Pokaz się udał, deszcz nie padał a ja (pomimo tego, że nie zostałem na odpoczynek) miałem jeszcze czas, aby spotkać się ze wsponianym już tu wcześniej Adasiem. Przyjechaliśmy do Jego domu, który położony jest przy drodze dla śmiałków – mieści się na niej jeden samochód, są momenty, w których droga ucieka spod kół i nie widzisz czy jechać w lewo, prawo czy prosto (jadąc pod górę, nagle droga leci w dół), a do tego aby do Adasia trafić – trzeba na skrzyżowaniu  wycofać samochodem, bo inaczej nie da się skręcić. To wszystko nic! bowiem warte jest radości i serdeczności, z którą człowiek spotyka się już na miejscu.

Adaś w pierwszych słowach rzekł – mam dla was coś, ugotowałem coś pysznego!

– Adasiu, przepraszam, – odparłem ze smutkiem –  jadłem bardzo dużo na pikniku. Napijmy się herbaty i pogadajmy na spokojnie…

I tu usłyszałem wielki huk, który słyszy się tylko wtedy, gdy komuś robi się najbardziej na świecie smutno. Tak smutno, że aż ściska w gardle… „Rozumiem, Jaśku. Nie ma problemu” – odparł Adaś, a ja… O JA GŁUPI!!! Ojciec mawiał, że gościa lepiej zabić, niż nie nakarmić! Sam (chciał nie chciał) mam to samo podejście i mówię Przyjacielowi, który kocha gotować i jeść, że nie zjem tego, co zrobił specjalnie dla mnie… NIGDY WIĘCEJ, DAJĘ SŁOWO. NIGDY TAK NIE POWIEM! Obym się trzy razy w język ugryzł i to porządnie! W końcu, udało mi się przekonać Adasia, że jednak, aż tak dużo nie zjadłem, a poza tym i tak czeka mnie długa droga do Warszawy, więc… i tu szczęście! Adaś wyjął zza pieca wielki gar białej polewki, którą sam zrobił (pikantna, z cebulką i z wędzoną szynką – która, jak zaznaczył, wędzona była na zimno). Zjadłem michę zupy, dostałem wielki słoik owej do domu i jeszcze dużo pysznego pieczywa na zakwasie (w tym chleb cebulowy, pychota!).

 

Regionalne smaki to nie tylko przepisy, gotowanie i produkty lokalne. To także sposób, w jaki się do jedzenia podchodzi. To gościna, ciepło i wspomnienia, które możemy pielęgnować w sobie, aż nam wystarczy sił. Warto więc wybrać się w świat (nawet ten w sąsiednim województwie) i zawitać do przyjaciół lub lokalnych, swojskich barów. W moim mniemaniu, pamięć smaku każdemu z nas może urozmaicać resztę życia. Ja, tym razem, smakowałem zarówno pyszności, przygotowanych specjalnie na piknik, jak i tych od serca, od Przyjaciela, który po prostu kocha gotować.

Może Ci się spodobać

Zostaw Komentarz