„Halo??? Kaszubska koza??? … Tu Jasiek Kuroń! Jestem w okolicy, bo miałem warsztaty kulinarne z dzieciakami w szkołach…tak, tak… spotkajmy się może?”
Tak rozpocząłem rozmowę z kaszubską kozą, stawiając ich przed faktem, że jestem 10 km od ich gospodarstwa. Dzielnie podjęli wyzwanie i już po kilkunastu minutach odebrali mnie z rynku w małej miejscowości, aby pokierować mną, jak jechać. Mijaliśmy piękne lasy i polany, aż w końcu dojechaliśmy do miejsca, w którym przywitał nas kozioł. Radośnie chrupiący trawę, absolutnie nie robiący sobie większej sprawy z mojej wizyty. I słusznie!
Zostałem zaproszony do środka – herbata, potem kawałek koziego sera (obowiązkowo!) i spacer. „Chodź Jasiek – rzekł kaszubska koza – pójdziemy do dziewczyn”. Spojrzałem na małżonkę, która lekko speszona, udawała, że ogląda ganek. Po chwili ciszy okazało się, że „dziewczyny” owe, to ponad 50 kóz, które pasą się niedaleko, na łące. Poszliśmy więc, a okolica zapierała nam dech w piersiach.