Jem świeżynki – sezonowość i niemarnowanie jedzenia

Jan Kuroń

anecior small  Będąc w Londynie tęsknię na potęgę za polskimi warzywami. Żeby jednak nie być zrozumiana źle, tu jedzenie wcale nie jest takie złe, jak o nim sława niesie. Jest całkiem dobrze. Mimo wszystko, siedzi we mnie „pamięć smaku”, czyli polskie szparagi, nowalijki majowe i wstęp do owoców. Staram się kupować jak najwięcej warzyw, jednak nie mając czasu, aby jeździć w ciągu dnia na Whole Foods Market (w centrum, przy High Street Kensington) niestety posiłkuję się zakupami w supermarketach. Nie jest źle, serio. Te lepsze tu można porównać z delikatesami w Polsce – zwłaszcza 2 marki u nas się wybijają pod tym kątem i chwała im za to. Tu najbardziej lubię jedną, w której nazwie doszukałam się słowa „róża” 😉

Od dłuższego już czasu nie jadam mięsa. Nie lubię jego smaku. Nie ukrywam też, że przemysł mięsny nie odpowiada mi w swojej istocie – kojarzy mi się z Auchwitz dla zwierząt. Dlatego, mając wybór, jem świadomie. Jest mi jeszcze ciężko odstawić produkty mleczne, choćby ze względu na fakt, iż ucząc się cukiernicta w Le Cordon Bleu, korzystamy z masła, mleka, śmietany itp. Mimo to, powoli rozważam także i tę zmianę. Nie będzie lekko, wiem. Uwielbiam sery przecież… Próbuję być coraz bardziej świadoma – w zakresie produkcji żywności przez lokalnych producentów (tu wielkie dzięki dla Kaszubskiej Kozy za pokazanie oraz rzetelne informacje na temat serów kozich i hodowli kóz – w ich gospodarstwie).  Cały czas jednak odczuwam wewnątrz potrzebę zmiany. Myślę, że z czasem i na lepsze.

Żeby jednak sytuacja była klarowna, nikogo do wegetarianizmu lub weganizmu nie namawiam. Uważam, że każdy działa wedle własnego sumienia, smaku i potrzeb. Mój mąż jada mięso – choć odkąd żyjemy razem jego dieta zmieniła się radykalnie. Kiedyś jadał 80% mięsa w diecie i 20% warzyw. Obecnie jest odwrotnie. Co mnie cieszy, to fakt, iż Jasiek wielokrotnie podkreśla, że mięso lubi, jednak zmiana w diecie podobno wyszła mu na dobre. Lepiej się czuje (fizycznie) i korzystanie z sezonowych warzyw sprawia mu frajdę.

salatka-z-feta-i-grillowanymi-warzywami

Sałata z miksem sałat (zdj. Fit&Easy)

Sezonowość

Sezonowe warzywa to jest nasz wspólny konik. Uwielbiamy gotować z tego, co jest świeże, co akurat można dostać w zieleniaku pod domem lub (najlepiej!) na targu, bezpośrednio np. od pana Tadzia. Wtedy można dowiedzieć się najwięcej o uprawie, warzywie czy konkretnym sezonie. (Nikt tak nie narzeka, jak nasz kochany pan Tadzio właśnie. Gdy już zacznie, to narzekaniem obejmuje nawet kwestie butów i złej jakości garnków, które ma w kuchni. Kochamy go niezmiernie.) Idea gotowania sezonowego, paradoksalnie, łączy nas mocno. Warzywa, jedzenie plus niemarnowanie żywności. Wszystko się zamyka w obrazek, o którym zawsze marzyłam. Kuroniowie w takim wydaniu bardzo mi się podobają i tak właśnie chcę kontynuować. Kupowanie w sezonie daje nam też kilka innych pozytywnych kwestii – mianowicie:

– kupując w sezonie, lokalnie najczęściej jemy warzywa od lokalnych producentów.

– jemy je w ich najlepszym momencie, tj. gdy są najsmaczniejsze, bo dojrzały na słońcu, bo korzystały z gleby i nie były transportowane tysiące kilometrów. Nie były też mrożone i nie kombinowano przy nich dla zachowania ich świeżości.

– kupujemy taniej, bo przecież koszty transportu z daleka nie podwyższają ceny. Produktów jest dużo w tym czasie w sklepach, więc i ceny są konkurencyjne.

– Jadamy zdrowiej, jadamy lepiej i robimy coś także dla wsparcia polskiej gospodarki, a to przecież też się liczy.

 

Propozycje na sałaty ze świeżymi warzywami znajdziecie TU

cukinie copy

Dobrze gotujemy i nie marnujemy!

W Londynie łatwiej nam nie marnować żywności, bowiem mieszkamy w wielkim domu z innymi Polakami. Wynajmujemy tu tylko jeden pokój, a w kuchni mamy do dyspozycji jedną półkę w lodówce i jedną półkę w szafce. Oznacza to, ni mniej ni więcej, że zakupy mamy bardzo przemyślane i najczęściej kupujemy na najbliższe 2-3 dni. Staramy się mieć zapas kasz, makaronów i ryżu, bo to zawsze się przyda. Mamy sałaty i dużo warzyw. Rozkochaliśmy się w serach angielskich – kampania „say cheese” w Polsce obecnie je promuje – chyba powinniśmy wspólnie działać, bo sery są warte zajadania. W każdym razie, pomimo tego, że w Le Cordon Bleu w Londynie dużo gotujemy na zajęciach, porcje – zwłaszcza u Jaśka – są niewielkie, bowiem szykują jeden talerz dania. Dodatkowo, robią dużo mięs wszelakich, więc z automatu ja odpadam. Gotujemy więc w domu, czasami o nieludzkich porach, bo wracamy ze szkoły ok. 22-23. Ja przywożę słodkości, których dla odmiany, mam zawsze tyle, że mogłabym wykarmić pół wojska. Nie pomaga to nam w utrzymaniu smukłej sylwetki, ale z drugiej strony mamy tu zieloną okolicę Wembley, po której biegamy, chadzamy i korzystamy z aktywności fizycznej. Wszystko się więc wyrównuje.

Aby nie marnować jedzenia korzystamy z kilku zasad:

– robimy zakupy według listy. PLANUJEMY MENU na najbliższe 3 dni.

– Uwzględniamy w menu, co mamy już w domu i warto by to było wykorzystać,

– robimy przegląd lodówki min. raz w tygodniu i produkty o zbliżającej się dacie przydatności zjadamy pierwsze,

– korzystamy z przepisów na warzywne gulasze i makarony z sosami, do których pięknie można wrzucić wszystkie resztki – takie przepisy stosujemy ok. 2 razy w tygodniu,

– zaplanowane menu realizujemy i gdy zostają nam np. resztki warzyw, gotujemy na nich bulion warzywny – następnego dnia możemy na nim zrobić zupę krem z większości warzyw, która nie dość, że świetnie rozgrzewa to jest też bardzo pożywna,

– staramy się zamykać w konkretnych kwotach na wydatki jedzeniowe tygodniowo. Nie dość, że nas to inspiruje kulinarnie, to jeszcze delikatnie wymusza korzystanie z zasobów lodówki i szafek.

 

A jakie są Wasze sposoby na niemarnowanie żywności?

Jadacie sezonowo? 🙂

 

Wasza Kuroniowa

 

Może Ci się spodobać

Zostaw Komentarz